Notice: Function _load_textdomain_just_in_time was called incorrectly. Translation loading for the really-simple-ssl domain was triggered too early. This is usually an indicator for some code in the plugin or theme running too early. Translations should be loaded at the init action or later. Please see Debugging in WordPress for more information. (This message was added in version 6.7.0.) in /www/patrycja_new/wp-includes/functions.php on line 6114
Patrycja Orzechowska

Andrzej Marzec
„Widma — o rzeczywistości z drugiej ręki”

2017

W jaki sposób rozpocząć? Czy początek jest w ogóle możliwy? Gdy pierwszy wyraz wbrew swej uprzywilejowanej pozycji nigdy nie staje się zupełnie nowym słowem, natomiast czysta kartka papieru zazwyczaj okazuje się jedynie pozornie nietknięta i niezapisana. Jeśli zdecydujemy się spędzić z nią trochę więcej czasu niż zwykle i postanowimy dłużej wpatrywać się w jej papierową strukturę, biel kartki przestanie wkrótce wiązać się z pustką oraz nieobecnością, lecz ujawni w sobie coś, czego do tej pory w ogóle nie braliśmy pod uwagę, czyli obecność rozmaitych śladów. Podobnie dzieje się w przypadku wywoływanych w ciemni fotografii, gdy pod wpływem użytych odczynników, nieoczekiwanie z bieli papieru fotograficznego, jak gdyby za sprawą magii, wyłaniają się kształty, jakich na pierwszy rzut oka nie spodziewaliśmy się tam zobaczyć, lecz jednak od początku przeczuwaliśmy ich istnienie, kierując wzrok właśnie w tę stronę. Każda jedynie pozornie pusta kartka nosi na sobie resztki naszych wcześniejszych lektur, ślady zupełnie innego pisma, które w pewien sposób determinują nasze odczytanie jeszcze nieznanego nam tekstu, mówią o tym, czego możemy się spodziewać i wyznaczają odpowiedni horyzont oczekiwania.

Książka: w stronę literatury niehigienicznej

Pierwsze słowo pojawia się już zawsze w gęstwinie cytatów i poprzedzających je sądów, znajduje się w sieci odniesień, umożliwiających jego odczytanie oraz interpretację, a jednocześnie unieważniających jego niekwestionowaną do tej pory świeżość i nowość. Utrata nierzadko upragnionego pierwszeństwa może wywołać przelotny smutek związany z pozbawieniem oryginalności, jednak przede wszystkim niesie ze sobą rezygnację z dominacji, chęci podbijania i podporządkowywania tego, co wydawało się do tej pory niezapisane, nieodkryte, nietknięte. Świadomość, że żyjemy w rzeczywistości przechodzonej, pochodzącej zawsze z drugiej ręki i wielokrotnie już używanej budzi zazwyczaj poczucie niesamowitości. Ludzie renesansu wydobywając z ziemi pozostałości kultury antycznej, bardzo szybko zdali sobie sprawę z tego, że ich własna epoka będzie wtórna i odtwórcza, a każde narodziny mogą być jedynie odrodzeniem. Okazuje się, że wszystko wokół nas nosi na sobie ślady innych użytkowników przestrzeni, jednym słowem, właściwie w każdym miejscu, czy tego chcemy czy też nie, ktoś był lub coś było już przed nami.

Rozpoczynanie od nowa, pragnienie oryginalności, tworzenie z niczego (creatio ex nihilo) i pojawianie się znikąd jest zawsze związane z nieszczerością, próbą wymazania lub przemilczenia swoich poprzedników. Żyjemy w świecie kontynuacji, dlatego każde pierwsze słowo jest jedynie kolejnym w serii następujących po sobie wyrazów, a sam proces pisania przypomina poruszanie się po śladach innych albo posługiwanie się pożyczonym językiem, który jest cudzą własnością i nigdy nie należy do nas samych. Każdy z wybranych przeze mnie wyrazów, jakimi się posługuję, nie tylko posiada swoją przeszłość oraz historię powstania, niesie ze sobą specyficzny kontekst znaczeniowy, ale jest już wielokrotnie używany, wysłużony, by nie powiedzieć wyświechtany. Chciałbym właśnie w ten sposób spojrzeć na swój tekst, jako pisany współcześnie, aliści w całości składający się ze słów nienowych, a zatem zużytych, sfatygowanych i znajdujących się w różnych fazach rozkładu. Byłby to zdecydowany krok w stronę literatury heterogenicznej, a właściwie niehigienicznej, jeśli odpowiednie dać rzeczy słowo, gdyż znajdującej się z dala od pragnienia sterylności, które sprawiło, że antyseptyczny dyskurs naukowy stał się po prostu jałowy.

Od tej pory każdy trzymany przez nas w rękach tekst, nawet ten pachnący jeszcze drukiem, będzie przypominał wypożyczoną z biblioteki książkę, noszącą na sobie ślady innych użytkowników oraz ich mniej lub bardziej poprawnych użyć. Czytelnicy literatury niehigienicznej z nieskrywaną radością będą wypatrywać różnokolorowych podkreśleń, oddawać się lekturze zapisków na marginesach, czy też odnajdywać różne przedmioty (np. bilety kolejowe, wizytówki, ulotki, zasuszone kwiaty i liście), służące komuś za książkowe zakładki. Jednak to nie wszystko, gdyż we wnętrzu książki znajdziemy sporo innych, jeszcze bardziej materialnych, zmysłowych tropów: wielokształtne ślady po kawie, herbacie oraz innych napojach, odciski palców znajdowane w najmniej przewidywalnych miejscach, kręcone lub proste włosy czytelników, nie wspominając o zapachu poszczególnych pożółkłych kartek. Trzeba przyznać, że konsumpcja literatury niehigienicznej, rządzącej się własną hermeneutyką i technikami interpretacji, jest w stanie dostarczyć nam sporo emocji oraz historii, co więcej może być niekiedy nawet bardziej fascynująca niż oddawanie się lekturze w tradycyjny sposób.

Lektury niehigieniczne mówią nam przede wszystkim o tym, że sterylne teksty po prostu nie istnieją, a każdy rodzaj literatury jest już zawsze używany. Dlatego nawet gdy otworzymy zupełnie nową książkę, pochodzącą prosto z drukarni, będziemy mieć nieodparte wrażenie, że w jej wnętrzu ktoś był już przed nami. Znajdziemy w niej liczne ślady obecności innych: resztki po Martinie Heideggerze, fragmenty Virgini Woolf, czy też pozostałości po nieco zmurszałym już Arystotelesie. Literatura jest właśnie jedną z tych niesamowitych, widmowych i nawiedzonych przestrzeni, w których odciskają się, zapisują i przechowują przeszłe, nieobecne już wole życia.

— Żyjąc w rzeczywistości używanej —

Trudność z uchwyceniem momentu początku wiąże się nie tylko z samym procesem pisania i przedziwną strukturą literatury, lecz wynika przede wszystkim z doświadczenia egzystencjalnego. Własne (roz)poczęcie, czyli narodziny, których nikt z nas osobiście nie pamięta, są zazwyczaj przeżywane jako wrzucenie w istniejący już od dawna, a zatem używany i sfatygowany, świat. Pojawiamy się w nim zupełnie niespodziewanie, jak gdyby bez uprzedzenia, jednak poprzedzeni przez szereg osób, wydarzeń i rzeczy. Dlatego najbardziej uczciwy, a raczej bliski egzystencji okazuje się tekst pozbawiony wstępu, gdy autor decyduje się wrzucić swoich czytelników w środek toczącej się od niepamiętnych czasów akcji. W momencie narodzin wszystko wydaje nam się nowe, zaskakujące i nieznane jedynie dlatego, że po raz pierwszy ukazuje się przed naszymi oczami.

Jednak chyba najbardziej zdumiewające i jednocześnie zastanawiające jest to, że świat nie rozpoczyna się wcale z naszymi pojawieniem się, lecz zupełnie nieporuszony faktem naszych narodzin po prostu trwa. Parafrazując filozoficzne zdziwienie Leibniza moglibyśmy zapytać: dlaczego poprzedza nas raczej coś niż nic? Dlaczego to właśnie w moim świecie ktoś musiał wcześniej rozsiąść się wygodnie i istnieć już przede mną, na co wskazują liczne ślady użytkowania, których nikt nawet nie stara się zatrzeć i ukryć? Rzeczywistość, jak sama nazwa wskazuje, okazuje się przestrzenią wypełnioną rzeczami, pozostałościami po nieznanych nam bliżej ludziach oraz wydarzeniach, w jakich nigdy nie było nam dane uczestniczyć.

Świat swoim istnieniem przypomina nigdy nieposprzątany pokój hotelowy, znajdujący się w ciągłym użyciu. Poszczególni hotelowi goście wciąż na nowo natrafiają na ślady swoich poprzedników, a samemu bezpowrotnie znikając w drodze wiodącej ich donikąd, zostawiają po sobie fragmenty własnej egzystencji, skrzętnie układane i segregowane przez innych przybyszów. Istnienie nie może być w tym kontekście postrzegane jako coś nowego, odrębnego i wyjątkowego, lecz przyjmuje postać dziedziczenia, przekazywania. Dlatego każda indywidualna egzystencja jest nieswoja, zostaje przygnieciona bagażem, który nie należy do niej samej. Przypatrując się tej wymianie widm i nieustannej egzystencjalnej krzątaninie, warto skupić się przez chwilę na tym, co z niej pozostaje, czyli rzeczom.

— Z powrotem do rzeczy —

Myśliciele w swoich tradycyjnych rozważaniach traktują zazwyczaj rzeczy krzywdząco, podchodzą do ich badania bez należytej staranności, przedstawiając je jako bierne, milczące, pozbawione wpływu na otoczenie i znajdujące się poza historią. Odpowiedzialne za taki stan rzeczy, czyli ich niedowartościowaną kondycję, jest przede wszystkim antropocentryczne przekonanie o wyjątkowości człowieka, któremu przypisuje się uprzywilejowane miejsce w teorii oraz wyłączną sprawczość w świecie. Drugim, niemniej ważnym powodem wykluczania rzeczy z dyskursu nauk humanistycznych okazuje się ich problematyczna i niedoceniana materialność. Nawet materialistycznie ukierunkowani filozofowie, według Grahama Harmana, którym los rzeczy nie był wcale obojętny, często nie uznawali ich osobności, wyjątkowości czy też cech indywidualnych, sprowadzając je do zbioru przedmiotów w ogóle. To tylko jedyna z wielu proponowanych strategii rozpraszania i redukowania ich materialnego, niepowtarzalnego istnienia do właściwości zmysłowych, atomów, pojęć, czy też relacji.

Jeśli nie wspomnieć o Demokrycie oraz antycznych atomistach to jednym z bardziej poważnych zagrożeń, czyhających na rzeczy w dziejach historii myśli europejskiej był trwający niemalże dwa wieki empiryzm brytyjski. W XVIII wieku George Berkeley postulował między innymi sprowadzenie przedmiotów jedynie do ich ludzkich percepcji, a to oznacza, że ich istnienie miało być całkowicie zależne od sił poznawczych człowieka. Odpowiedzią na ten dramatyczny stan, w jakim znalazły się przedmioty oraz jedną z prób ich ocalenia i uniezależnienia miały być postulowane przez Immanuela Kanta „rzeczy same w sobie” (Ding an sich). Ich jedyna wada polegała właściwie na tym, że nie można było o nich niczego powiedzieć, prawdopodobnie dlatego postanowiono o nich przez wieki milczeć.

Kolejnym z zapowiedzianych dopiero w XX wieku wielkich powrotów ludzkiej myśli do rzeczy samych (Zu den Sachen selbst) była fenomenologia Edmunda Husserla, jednak ta ponowna próba zbliżenia się człowieka do przedmiotów zakończyła się zdecydowanym niepowodzeniem. Niemieckiego filozofa zupełnie nie interesowało sekretne życie rzeczy, lecz przede wszystkim sam proces ich postrzegania oraz to, w jaki sposób jawią się naszej świadomości. Antropocentryczna perspektywa Husserla sprawiła, że wielość i różnorodność nie-ludzkich bytów, których istnienie można byłoby wziąć pod uwagę, została kolejny raz usunięta z pola widzenia, zepchnięta na margines przez uprzywilejowanie ludzkiego doświadczenia.

Właściwie dopiero Martin Heidegger zwrócił uwagę na to, że prawda o rzeczach może być nam dana również w inny sposób niż tylko przez teoretyczny namysł nad nimi. Wobec czego filozof upomniał się o zaniedbany do tej pory praktyczny, czyli użytkowo-manipulatywny aspekt ludzkiej relacji z przedmiotami. Dlatego też większość z nich będzie dla autora Bycia i czasu po prostu narzędziami (rzeczami do czegoś). Prawdopodobnie zarówno teoretyczne jak praktyczne podejście mówi nam bardziej o naszych wyobrażeniach i potrzebach, jakie wiążemy zawsze z niezróżnicowanym ogółem rzeczy. Być może rzetelnie prowadzone badania nad rzeczami mogą być prowadzone jedynie pod nieobecność człowieka, a przynajmniej wymagają osłabienia jego uprzywilejowanej pozycji, wycofania i usunięcia się w cień rzucany przez przedmiot.

— Rzeczy i Zagłada —

Naszą wyłączną uwagę kierujemy w stronę przedmiotów dopiero wtedy, gdy mamy do czynienia z nieobecnością podmiotu, na przykład tracimy z oczu bliską nam osobę lub doświadczamy jej śmierci. Wówczas na pierwszy plan wysuwają się rzeczy, które odzyskują nagle swoje znaczenie i ważność. Jednak ich celowa ekspozycja nie służy tym razem żadnemu teoretycznemu namysłowi nad ludzkim poznaniem, jak również badaniu możliwości ich użycia, praktycznego, narzędziowego zastosowania. Jedyną możliwą, a jednocześnie zupełnie niemożliwą pracą, jaką możemy dzięki nim wykonać, jest z góry skazana na niepowodzenie praca żałoby. W tym momencie zależy nam tylko na namacalnym i przede wszystkim materialnym istnieniu rzeczy. Pragniemy dość bezinteresownie spędzać czas w towarzystwie oraz bliskości przedmiotów, otaczać się nimi, interesuje nas wyłącznie ich aspekt egzystencjalny, spokojne, harmonijne trwanie.

Rzeczy nie są w stanie zastąpić nieobecnej osoby, której w danym momencie tak bardzo nam brakuje, lecz mają zupełnie inne zadanie, wywołać jej widmo, czyli śladową, nikłą obecność. Zbyt słabą, aby móc mówić o jej realnym istnieniu i jednocześnie zbyt mocną, by można było ją pominąć, zignorować. Widmowy punkt widzenia opiera się w głównej mierze na przekonaniu, że sterylne rzeczy same w sobie nie istnieją, każda z nich niesie ze sobą wspomnienie minionej rzeczywistości. Przedmiot ukazuje się nam początkowo jako egzemplarz danego rodzaju, realizacja pewnej uniwersalnej istoty, odpowiedni, niezmienny zbiór własności konieczny do jej zaistnienia. Dopiero przy bliższych oględzinach okazuje się, że każda rzecz ma swoją własną, indywidualną i unikalną historię bycia w świecie, zupełnie niewidoczną na pierwszy rzut oka.

Gdy uważamy, że rzeczy same w sobie, znajdujące się w izolacji i odosobnieniu, nie istnieją, zwracamy przede wszystkim uwagę na ich relacyjność, związek ze światem oraz przebywanie w bliskości człowieka. Dodatkowo każdy z przedmiotów można nazwać przetrwalnikiem, posiadającym status ocalonego, gdyż oprócz własnego, kruchego i materialnego istnienia, zdają również sprawę z rzeczywistości, która już dawno nie istnieje, są łącznikami pomiędzy różnymi czasami. W ten sposób niosą ze sobą opowieść o utracie, nieobecności i przede wszystkim nieuchronnej zagładzie, jakiej jeszcze przez chwilę udało im się umknąć. Widmowość rzeczy wynika właśnie z ich zdolności do przetrwania, istnienia zdecydowanie dłuższego niż życie poszczególnego człowieka. Natomiast sama egzystencja polega na byciu śladem innego oraz na pozostawianiu śladów, które następnie zaczynają żyć zupełnie własnym, odrębnym życiem.

Według Jacquesa Derridy każda obecność pojawia się w miejsce pewnej nieobecności, jak gdyby żywiła się jej kosztem. Warto chociaż przez moment zastanowić się nad tym, zamiast kogo lub czego w tej chwili istniejemy oraz czyje pojawienie się umożliwi nasze zniknięcie w niedalekiej przyszłości. Jedno jest pewne, zostaną po nas rzeczy, a odciśnięta na nich nasza własna wola życia sprawi, że jeszcze przez chwilę istnieć będziemy w postaci widm, zawieszeni gdzieś między obecnością i nieobecnością. Przedmioty nie są w stanie co prawda nas uratować przed śmiercią, lecz mogą z pewnością przechować pamięć o nas i uchronić na jakiś czas od zapomnienia. Na kim w tym momencie piszę? Czyj ślad wycieram, odciskając i utrwalając w papierze zachłanny znak swojego istnienia? Przeżyją nas nasze rzeczy, pielęgnując pamięć o swoich właścicielach. Być może starożytni Egipcjanie oraz wszyscy, którzy chowali zmarłych ze swoimi przedmiotami, zdawali sobie sprawę, że paradoksalnie tylko one mogą nam się przydać i odwdzięczyć po naszej śmierci.

Czyja nieobecność umożliwiła moją obecność? Czyją obecność umożliwi moja nieobecność? Obydwie z nich tylko przeczuwam, dostępne są jedynie w postaci śladu i obietnicy, lecz skoro jedna przychodzi do mnie z przeszłości (już nie), a druga z przyszłości (jeszcze nie), nigdy się z nimi nie spotkam inaczej jak tylko w widmowy sposób. Ostatnie słowo, podobnie jak pierwsze, nigdy nie należy do nas samych, lecz raczej do innych, którzy już zawsze nas poprzedzają lub przychodzą tuż po stawianej z pewną dozą niepewności kropce. Czy naprawdę chcemy ją postawić? Właściwie nie mamy zbyt dużego wyboru, podobnie jak Ci, którzy — przychodząc po nas — powtórzą ze zdziwieniem i niedowierzaniem: „ktoś był już tutaj przed nami”.

Tekst pochodzi z książki autorstwa Patrycji Orzechowskiej MEDIUM, Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, Warszawa 2017

All rights reserved