Marcin Ludwin
„Retrogradacja”
2019 Retrogradacja Patrycji Orzechowskiej jako praca
przedstawiająca przejście między końcem ludzkiej
cywilizacji a początkiem bogów-przedmiotów pokazuje,
jak chwiejne są podstawy antropocentryzmu.
Wchodząc do Galerii SIC! BWA Wrocław natykamy się od razu na subtelną kompozycję kwiatową w wazonie — pracę zatytułowaną Ikebana. Obok, na zardzewiałym haku, wisi zniszczona dżinsowa kurtka. Ten artystyczny przedpokój wprowadza już na samym początku przyjemną, domową atmosferę. Jednak iluzja znika razem z dźwiękiem wydawanym przez zamykające się drzwi, zasysające do galerii smog z wrocławskiej ulicy. Do wazonu zostały włożone miedziane pręty zakończone gumowymi piłkami. Po kwiatach zostało tylko wspomnienie. Trafiliśmy do nietypowego domostwa — tutaj reguły ustalają przedmioty.
Przed zobaczeniem Retrogradacji w SIC! BWA Wrocław zastanawiałem się, dlaczego w galerii prezentującej szkło i ceramikę została zorganizowana indywidualna wystawa Patrycji Orzechowskiej, która działając w świecie sztuki już od połowy lat 90., zdążyła udowodnić, że ma talent do fotografii. Moje wątpliwości jeszcze wzmacniały ostatnie dokonania artystki, która skupiła się na tworzeniu artystycznych książek. Kuratorka wystawy Joanna Kobyłt tłumaczy miejsce realizacji projektu połączeniem tendencji artystki do kolekcjonowania przedmiotów odrzuconych z ceramiką traktowaną tutaj jako jeden z najstarszych wytworów człowieka. Nabiera to większego sensu w przestrzeni wystawy, gdzie przedmioty ulepione z gliny przenikają się z tymi znalezionymi i wybranymi przez artystkę.
To połączenie unaocznia się już na początku wystawy w wiszącej na zardzewiałym haku kurtce, w której kiedyś zamieszkały pszczoły. Jej dżinsowa porwana tkanka została utrwalona woskiem pszczelim, a dziury zszyte komórkami plastrów miodu. Obecność tych pracowitych stworzeń na wystawie dodatkowo wzmocniły ściany z pudełek po fajerwerkach ustawione w oknach galerii. Artystka wypełniła gliną tuby po materiałach wybuchowych, można więc było odnieść wrażenie, że zagnieździły się w nich murarki ogrodowe, czyli dzikie pszczoły. Brakowało tylko charakterystycznego bzyczenia.
Aranżację wystawy uzupełniały niedbale porozstawiane przedmioty, które jakby same wybrały sobie te niefortunne miejsca. W jednym kącie gnieździły się lastrykowe wazony z nagrobków, w innym peerelowskie wykonane z prętów żeliwnych stojaki na donice. Tutaj zaczyna się ujawniać artystyczny zamysł. Wystawa przedstawia krajobraz po upadku człowieka. Patrycja Orzechowska składa hołd przedmiotom, odwracając gest Marcela Duchampa — zdejmuje je z piedestału sztuki, oddając im przestrzeń galerii do dowolnej reorganizacji.
Im dalej, tym mocniej jesteśmy wciągani w wizję naszej apokalipsy. Schodząc do piwnicy, natykamy się na ceramiczną instalację z ludzkich popiersi otoczonych finezyjnymi grzybami Phallus indusiatus. Koronkowe przedłużenia ich kapeluszy rozkładają szczątki, aby te mogły wrócić do ekosystemu. Na wpół strawione kadłuby są jedynymi humanoidalnymi przedstawieniami na całej wystawie.
Wchodząc w głąb piwnicy, odkrywamy nowe rodzaje życia. Szczotki przemysłowe zwisają jak liany i zagradzają nam przejście, a szklane wnętrza termosów ustawione do góry dnem przypominają podziemną rafę koralową. Na końcu drogi ponownie natykamy się na szczątki, tym razem przypominające kręgosłup. Tak naprawdę to ceramiczne kurki od kranów nawleczone na miedziany drut. Być może mamy do czynienia nie z rozkładającą się materią, tylko z jakąś nową formą życia? Ten obraz został dopełniony przez figury królików ulepione z ich własnych odchodów. Tak zaaranżowana sala przypomina miejsce kultu. Z obawy o naruszenie jego sacrum wychodzę z piwnicy.
Wracając do przestrzeni zamieszkanej przez pszczoły, natrafiam na cykl fotograficzny Ashes to Ashes nawiązujący do balijskiej praktyki pogrzebowej Ngaben, polegającej na spaleniu zwłok człowieka razem z darami dla bogów. Ceremonia symbolicznie rozdziela ciało od duszy — poprzez zniszczenie tego pierwszego zwraca to drugie pięciu żywiołom (ziemi, wodzie, ogniowi, powietrzu i eterowi). Patrycja Orzechowska stworzyła kompozycje składające się z pozostałości po Ngaben — ze spiętrzonych, spalonych, ceramicznych naczyń oraz owoców. Możemy tutaj doszukiwać się początku końca ery człowieka. Rozpłynął się on w otaczającej go materii, zostały po nim jedynie wyrwane z ziemi surowce. Ten akcent jest wyjątkowo znamienny ze względu na miejsce pokazywania wystawy — galerię szkła i ceramiki.
Tym sposobem dochodzimy do punktu wyjścia — instalacji Retrogradacja, która nadała tytuł wystawie. Jest to zbiór izolatorów ceramicznych oraz rękodzieła. Całość tworzy przedmioty przypominające totemo-lampy, których żarówki układają się w coś na kształt układu planetarnego. Astronomiczne zjawisko retrogradacji, czyli pozornego ruchu wstecznego ciała niebieskiego względem innych ciał w danym układzie, wyznacza oś całej ekspozycji. Patrycja Orzechowska razem z Joanną Kobyłt nie przekroczyły żadnych granic, ponieważ efekt ich pracy znajduje się dokładnie na linii pomiędzy niedaleką przeszłością a tym, co jest możliwą do spełnienia się fikcją. Wykonanie na pozór wstecznego ruchu otworzyło alternatywną rzeczywistość, w której nie ma człowieka.
Retrogradacja jako praca przedstawiająca przejście między końcem ludzkiej cywilizacji (porzucone artefakty) a początkiem bogów-przedmiotów (rękodzieło przypominające abstrakcyjne boskie oblicza wplecione w izolatory ceramiczne) pokazuje, jak chwiejne są podstawy antropocentryzmu. Z jednej strony patrzymy na dzieło ludzkich rąk, z drugiej znajdujemy się w miejscu kultu powstałego przez zastosowanie subwersywnego gestu. Orzechowska, wychodząc od socjologii przedmiotu, ostatecznie zrywa z jej podstawami. Tutaj obiekt staje się podmiotem, nie jest tylko narzędziem w rękach człowieka.
Można powiedzieć, że autorka Moich małych szybek (szyby wyjęte z innych prac i zaprezentowane jako odrębna instalacja), dość konsekwentnie w swojej twórczości rozbudowuje encyklopedię aludzkich gestów. Na wystawie można zobaczyć kilka wariacji wcześniej pokazywanych prac (na przykład: 3P, czyli Plica Polonica Poetica, 2014; Ściana, 2013; Phallus indusiatus, 2013), których tematyka oscylująca wokół obiegu materii w ekosystemie oraz miejsca człowieka w tym procesie nabrała apokaliptycznego wydźwięku. Została po nas dziura i właściwie trudno powiedzieć, co z tego wynika. Koło nadal się kręci.
Zatem jako zwiedzający możemy odczuć, że dokonuje się pewnego rodzaju sprawiedliwość dziejowa i obiekty po powrocie z duchampowskiego reżimu już nie są jedynie uzupełnieniem człowieka. Szkoda jednak, że Orzechowska dokonuje tego wszystkiego, omijając szerokim łukiem przedmioty tworzące sferę nowych technologii. To w końcu bardzo ciekawy temat, szczególnie przy porównaniu łyżki ze smartfonem. Od zawsze otaczamy się różnego rodzaju protezami, jednak jeszcze nigdy nie byliśmy aż tak od nich uzależnieni.
Ostatecznie artystka osiągnęła zamierzony cel. Latami kolekcjonując przedmioty, które według ludzkich miar mogłyby zostać uznane za bezwartościowe, nadała im nowy sens. Kiedyś dziwiliśmy się, że na piedestale można postawić pisuar. Artystka idzie krok dalej, niedbale stawiając lastrykowe wazony na ziemi. Właściwie to nie różnimy się aż tak bardzo. Ludzkie ciało też można opisać liczbami, co zresztą sami coraz mocniej podkreślamy. Podłączeni do licznika kroków, kalkulatora kalorii czy aplikacji przypominających o nauce języków obcych, jesteśmy przez cały czas oceniani. W każdej chwili możemy wypaść z obiegu jak ta dżinsowa kurtka powieszona na zardzewiałych hakach otwierająca wystawę Patrycji Orzechowskiej.
Recenzja ukazała się w magazynie
SZUM Nr 24 wiosna-lato 2019
Patrycja Orzechowska Retrogradacja
30 listopada 2018 – 19 stycznia 2019
Galeria SiC! BWA Wrocław | Wrocław
Kuratorka: Joanna Kobyłt