Notice: Function _load_textdomain_just_in_time was called incorrectly. Translation loading for the really-simple-ssl domain was triggered too early. This is usually an indicator for some code in the plugin or theme running too early. Translations should be loaded at the init action or later. Please see Debugging in WordPress for more information. (This message was added in version 6.7.0.) in /www/patrycja_new/wp-includes/functions.php on line 6114
Patrycja Orzechowska

Kamila Wielebska
„Gimnastyka alternatywna, czyli ćwiczenia z błędem”

2015

Dziecięce postaci opuszczają ramy książki. Ich delikatne ciała zostają ostrożnie wyekstraktowane z dwuwymiarowej przestrzeni kartki, na której dotychczas toczyło się ich życie. Powtarzały tam bezustannie te same gesty, wykonywały wciąż tę samą czynność… Wszystko zaczęło się w 1955, w roku wydania książki, której strony zapełniły się ich drobnymi sylwetkami. Kinderturnen… Gimnastyka dziecięca…1— pozycja ta została pomyślana jako swojego rodzaju podręcznik prawidłowego psychofizycznego rozwoju dziecka. To tu właśnie małe sylwetki powtarzały w nieskończoność przypisane im i uchwycone na kliszy fotograficznej figury: skłony, przysiady, podrzuty… Teraz zaś opuszczają swe bezpieczne schronienie.

Oto więc leżą na stole, wycięte i pogrupowane w oddzielne kategorie. Wrzucone nagle w trójwymiarowy świat, który tym płaszczakom wydaje się zapewne dziwny i niepokojący. Można się tylko domyślać, z jakim stresem musiał się dla nich wiązać proces wycinania, kiedy opuszczały kartkę. Spróbujmy sobie wyobrazić, jak poddawał się nożyczkom miękki papier, który, zdeponowany w jakiejś piwnicy czy też magazynie, przetrwał dekady. Jego kruchość przywodzi na myśl kruchość ludzkiego ciała przedstawionego na reprodukowanych tu zdjęciach. Myśl o przesuwających się po nich ostrożnie ostrzach przyprawia o nerwowy skurcz mięśni. Z uwagą pochylam się nad ich bezbronnością.

Drobne ludzkie figurki leżące w stosach na stole. Dziecięce wyblakłe ciałka jak armia starych, zapomnianych robotów robiących w kółko te same fikołki. Armia posegregowanych dzieci czekających na znak do dalszego działania. Przez chwilę, w oczekiwaniu na to, co przyniesie los, zdają się wieść złudne życie w trójwymiarowych realiach. To życie wydaje się tak delikatne, jak los jesiennego liścia, który, oderwany od drzewa, opada powoli na ziemię, zapowiadając tym samym swe nieuchronne zanikanie. Egzystencja półprzezroczystych duchów, które jakimś dziwnym zrządzeniem losu udało się nam na moment dostrzec w mgle listopadowego poranka. Ale oto nadchodzą dalsze zmiany! Miękki papier poddaje się kolejnym zabiegom. Figurki dzieci uwiecznionych w 1955 roku przygotowują się do powrotu do przyjaznego im świata dwóch wymiarów.

Kolaż w samej swej istocie zawiera element magiczny. Kieruje się bowiem zasadą nieoczekiwanych, a wręcz niemożliwych spotkań. To, co wydawało się dotychczas nierealne, jest teraz jak najbardziej rzeczywiste. Jakby za sprawą magii pojawiają się tuż obok siebie fragmenty odległych wcześniej światów. Odległych w różnym tego słowa znaczeniu: geograficznym, czasowym, odmienności stylu czy materiału. Razem budują teraz nową rzeczywistość, pełną zaskakujących rozwiązań, a czasem i absurdów. To właśnie dzięki technice kolażu postaci dzieci uwiecznionych sześćdziesiąt lat temu w dydaktycznej książce Margot i Urszuli Kreisel mogą wieść nowe życie. Oderwane od niekończących się ćwiczeń, spotykają się w całkiem nowych okolicznościach.

*

To właśnie gdzieś w latach 50., choć oczywiście w wyniku wcześniejszych jeszcze przemian mających miejsce w Europie oraz w Stanach Zjednoczonych Ameryki, dochodzi do wykształcenia się nowej grupy społecznej, w tym również (a może i przede wszystkim) konsumenckiej, jaką są nastolatkowie. Teraz zaczyna się kształtować ich moda, styl życia, które dają o sobie znać również w różnych subkulturowych odmianach, a także umasawiają się dzięki rozwojowi — związanej zresztą ściśle z tą grupą wiekową — popkultury. W Europie społeczeństwa chcą odpocząć po trwającym już blisko pół wieku konflikcie, który zaowocował dwoma światowymi konfrontacjami i przeszedł w fazę zimnowojennego utajnienia. Chcą się też bogacić, dogonić w tym wyścigu coraz lepiej prosperujące mocarstwo amerykańskie i osiągnąć dobrobyt. Biorąc pod uwagę, że sam koncept dziecka i poprzedzającego nastoletnie szaleństwa dzieciństwa jako osobnej i traktowanej w szczególny sposób fazy rozwoju jest w kontekście dziejów dość świeży, rodzi to oczywiście nowe wyzwania. Jak wychować młode pokolenia? Jak edukować dzieci, aby mogły bez (przysparzania) problemów wejść spokojnie w wiek nastoletni, a następnie dorosły?

Co oznacza w takim razie bycie dorosłym? W kapitalistycznej rzeczywistości, wyrosłej z zimnej wojny i wyścigu zbrojeń pchającego do przodu cały ten wytwarzający miksery, pralki, lodówki i inne nowatorskie cuda techniki przemysł, oznacza to przede wszystkim jak najwydajniejsze reprezentowanie zdolnych dokonywać zakupów sił produkcyjnych. Chodzi o to, aby samemu, biorąc udział w wytwarzaniu jakiegoś produktu, być równocześnie aktywnym nabywcą produktów wytwarzanych przez innych. Kim jest więc dziecko? To przyszły wytwórca-konsument lub przyszła wytwórczyni-konsumentka, którzy z powodu braku umiejętności i środków materialnych nie mogą jeszcze wytwarzać i konsumować. Choć mogą brać udział w rodzinnym dokonywaniu wyborów konsumenckich, co z biegiem czasu będzie stawać się coraz bardziej istotne. Ci, którzy próbują wymigać się od nałożonych na nich obowiązków i przywilejów, są jednostkami aspołecznymi cierpiącymi na różne, coraz lepiej sklasyfikowane, przypadłości. Zadaniem edukacji publicznej jest jak najlepsze przygotowanie dzieci do ich przyszłego udziału w tak przede wszystkim rozumianym społeczeństwie.

Istnieją oczywiście różne modele wychowania i ich preferencje. Jedni optują za surową dyscypliną bezwarunkowego wpajania sztywnych zasad, inni zaś opowiadają się za tak zwanym wychowaniem bezstresowym, które ma umożliwić dziecku swobodny rozwój. Widok beznamiętnie tresowanych dzieci może być równie przygnębiający jak przypadkowy kontakt z małym osobnikiem, któremu rodzice, pochłonięci swoimi własnymi sprawami, dają niemal całkowitą swobodę działania. Trudno wyważyć skrajne podejścia, tak aby w przyszłości otrzymane w dzieciństwie nauki mogły przynieść danej jednostce jak największe profity. Tym bardziej, że ludzie różnią się nawet od własnych rodziców i czasem poszukują w życiu czegoś innego niż oni. W rezultacie spora część osób poświęca w swym dorosłym życiu czas i pieniądze, aby w towarzystwie reprezentujących znowu różne szkoły terapeutów i terapeutek „wyleczyć się” z własnych rodziców i podarowanej nam kiedyś przez nich wizji świata.

A przecież rodzice stanowią zaledwie podstawę tej edukacyjnej góry lodowej. Monument ów zbudowany jest z różnej maści nauczycielek i pedagogów, z którymi łaskawy los zechciał nas zetknąć podczas naszego życia. Oczywiście ci pochodzący z czasów dzieciństwa są najbardziej znaczący, podobnie jak mające w tym czasie miejsce kształtujące nas wydarzenia. Dziecięcy umysł, dusza oraz rozwijające się ciało są szczególnie podatne na wpływy i, co za tym idzie, również na zranienia, które będą się potem odzywać w dorosłym życiu. Wiara w to, że umysł kształtuje w pewnym stopniu również i ciało, jak i odwrotnie — świadoma praca z ciałem może przynieść wymierne efekty dla psychiki, jest obecna nawet w tak materialistycznej kulturze jaką jest kultura euro-amerykańska, zwana również zachodnią. Arnold Schwarzenegger wielokrotnie mówił o tym, jak siłą woli kształtował za młodu swe mięśnie, wyobrażając sobie codziennie przez kilka godzin ich pożądany wygląd. Choć pewnie, jak możemy się domyślać, nie był to jedyny trening, jaki przyszły gubernator Kalifornii wówczas praktykował2.

* *

Papierowe dwuwymiarowe figurki dzieci piętrzą się na stole, czekając na swe nowe życie. Armia płaszczaków, którym udało się zbiec ze swego ograniczonego, pożółkłego już czarno-białego świata 1955 roku. Dezerterzy z przeszłości, z jałowego czasu zatrzymanego na kartach podręcznika. Wiodły tu doprawdy nudną egzystencję. Ich zadaniem było prezentowanie tego, w jaki sposób należy wykonać dane ćwiczenia. A także prezentacja tego, jak nie należy tego robić. Czy ktoś kiedyś w ogóle otwierał te książki? Kilka użytych tu egzemplarzy zostało kupionych przez Patrycję Orzechowską w Internecie. Niemiecki oryginał i polskie tłumaczenie pochodzą z tego samego czasu. Jaka była ich recepcja? Czy były popularne? Nie wiem nic na ten temat.

Postaci dzieci są mniej więcej tej samej wielkości. Ubrane prawie identycznie w gimnastyczny jednoczęściowy strój, mają bardzo podobne fryzury — zarówno dziewczynki, jak i chłopcy prezentują na kolażach krótko obcięte włosy. Tworzą jednolity, biało-czarno-pożółkły tłumek. Trudno doszukać się tu jakiejś indywidualności. A przecież, pomijając powtórzenia wizerunków tej samej osoby (artystka, jak już zostało powiedziane, korzystała z kilku dostępnych jej egzemplarzy książki), są to rzeczywiste, istniejące kiedyś i być może nadal żyjące, indywidua. Ich biografie, podobnie jak i imiona, są mi jednak nieznane. Od sześćdziesięciu lat istnieją tutaj w formie płaskiej gry utrwalonego na kliszy światła i cienia. Patrycja wyswobadza płaszczaki z okowów tej zastygłej, monotonnej egzystencji. Dosłownie, za pomocą nożyczek, wycina je z kontekstu. Po cichu planuje dla nich nowe życie.

* * *

I oto widzimy je znowu. Sylwetki wyciętych z kart książki dzieci zapełniają abstrakcyjne przestrzenie kolaży. Są teraz zawieszone w nieokreślonej, umownej przestrzeni, która swoją symboliczną ascetycznością nasuwa skojarzenia ze średniowiecznym złotem wskazującym na istnienie idealnego, niebiańskiego świata, przed którym toczyło się zagadkowe życie hieratycznych świętych cierpiących na wieczną izokefalię. Tu jednak słowo asceza nabiera bardzo konkretnego znaczenia, kolaże są bowiem wykonane na surowych kartonach ujawniających z całą szczerością zgrzebność papieru. Między innymi w serii Podziemne pojawia się też w formie swojego rodzaju tła papier ścierny, przywołujący swą czarną chropowatością cały szereg skojarzeń błądzących na różnych poziomach znaczeń wśród zagadnień oporu i ciężaru materii oraz ścieralnej nietrwałości tak delikatnych bytów jak gazetowy papier czy ludzka skóra. Jego dominująca te kompozycje obecność stanowi dość mocny kontrast w stosunku do większości prac cyklu zawieszonych lekko w pozbawionej wiarygodnego oparcia i punktów odniesienia przestrzeni.

Sylwetki dzieci dryfują w tych przepełnionych „powietrzem” przestrzeniach, istniejąc zawsze w kontekście dość zagadkowych obiektów, swego rodzaju porządkujących ram konstrukcyjnych. Nadaje to ciałom dekoracyjny charakter. Skręcone w wyniku wykonywanych wciąż figur gimnastycznych budują główne napięcia enigmatycznych, surowych układów. Dzieci wspinają się na konstrukcje wyglądające jak metalowe stelaże jakiś prototypowych urządzeń (Szkielety) lub też zwisają swobodnie z nieistniejących latających machin (Czarne dziury). Uwypuklenie waloru ornamentacyjnego (jak na przykład w Strukturach czy właśnie w Ornamentach) zdaje się być przewrotnym sposobem na postawienie pytania o podmiotowość. Anonimowość ludzkich postaci osiąga bowiem w niektórych z kolaży stopień takiego zmasowienia, że ich istnienie w tej formie staje się problematyczne i zaczynamy zadawać pytania dotyczące możliwości traktowania w taki oto ozdobny sposób ludzkiego ciała.

Patrycja Orzechowska jest osobą, której wrażliwość pozwala zadawać drażliwe pytania tam, gdzie mało kto potrafi świadomie dostrzec etyczną problematyczność pewnych powtarzanych przez wieki wzorów ikonograficznych. Etyczną problematyczność z pozoru niewinnego ornamentu. Pracująca nad serią kolaży artystka skojarzyła anonimowe postaci dzieci z niemieckiej książki wydanej w połowie lat pięćdziesiątych z rzeźbiarskimi wizerunkami putt zapełniającymi wnętrze odwiedzanego podczas spacerów lokalnego kościoła — słynnej gdańskiej katedry oliwskiej. Odkrycie to musiało najwyraźniej podskórnie drążyć tajemnicze ścieżki w wyobraźni artystki, tak jak podstępne korniki próbują budować swe korytarze we wnętrzu drewnianych rzeźb. Na starych fotografiach kościoła, które mi pokazała, oddzielone bezlitośnie od tułowia głowy putt, tych niebiańskich dzieci, dryfują swobodnie pośród kłębowiska chmur. Obłoki te zdają się teraz mieć za swe główne zadanie zatuszowanie tego faktu, drastycznego w kontekście realiów naszej ziemskiej cielesności.

Ikonografia kościoła odzywa się niespodziewanie w sposób bardziej bezpośredni w jednej z ostatnich serii cyklu, w Monstrancjach, choć i tu pozostaje właściwie jedynie sugestią kształtu. Tak jakby nastąpiło zeświecczenie religijnego symbolu, przejętego teraz przez będącą wyrazem innego światopoglądu wyobraźnię. Gest Patrycji wydaje się być jednak bardziej krytyczny, meta-narracyjny, niż generujący jakieś nowe ideologicznie znaczenia. Nasuwa w każdym razie niepozbawione krytycznego wydźwięku skojarzenia z zabiegiem przechwytywania ikonografii religijnej przez posługujące się kultem jednostki i fetyszem świeckiej świętości systemy totalitarne. Systemy, w których zgromadzone w dzień powszedni nad warsztatem pracy, a od święta na wielkich demonstracjach, masy ludzkie stanowią tylko zbiór anonimowych elementów, falujący w przestrzeni ornament ciał.

* * * *

Częścią tej zeświecczonej ikonografii religijnej przejętej przez systemy totalitarne jest kult herosów, będących swojego rodzaju pomostem łączącym boskiego wodza z oddającą mu hołd masą ludzką. Ciała herosów to ciała półbogów: przeskalowane, ogromne i pełne mocy. Ciała zdolne do nadludzkich czynów, wyrabiający dwieście procent normy robotnicy czy też podejmujący największy wysiłek sportowcy… Gdzieś w tle opowieści o niemieckiej książce, powstałej w 1955 roku i demonstrującej odpowiedni dla dziecka w pewnym wieku zestaw ćwiczeń, czają się niepokojące przebłyski skojarzeń z faszystowskim kultem zdrowego, wysportowanego ciała. Trudno nie pomyśleć o tak znaczącym kontekście czasu i miejsca. Być może jednak, i tę myśl potwierdza w rozmowie Patrycja, książka powstała właśnie jako antidotum. Nieco paradoksalna w tym kontekście próba realizacji marzenia o stworzeniu systemu zdrowego rozwoju młodego pokolenia.

Ostatnią rzeczą, której dowiaduję się na temat kontekstów powstania książki, jest wymowny fakt dotyczący losów jej małych bohaterów. Dzieci, które prezentują na zdjęciach jak należy wykonywać zalecane ćwiczenia, to sieroty z domu dziecka w dawnym NRD. Jest rok 1955, a więc nie upłynęło wiele czasu od zakończenia wojny. Być może część z tych dzieci utraciła rodziców w okolicznościach przeprowadzanej na tych terenach różnymi metodami denazyfikacji, szczególnie silnej w strefie podporządkowanej komunistycznemu Związkowi Radzieckiemu. Ta jedyna, obok czasu powstania zdjęć, informacja jaką mam na temat dzieci, daje odczuć sposób, w jaki zbudowany jest zbiorowy los — posklejany z wielu elementów, jednostkowych ludzkich historii. Kruchość papierowych sylwetek zetkniętych z surowymi konstrukcjami Liter czy Szkieletów nabiera teraz wyjątkowego posmaku tragizmu. Przywodzi myśli na temat niepowtarzalnej ulotności życia uwikłanego w kontekst nie zawsze sprzyjającego czasu i miejsca. Szczególny dramatyzm towarzyszy kolażom z serii Resztki. Budowany jest on tam poprzez dość niezwykłe użycie materiału pozwalające przy dość mocnej dosłowności na uniknięcie banału. Resztki wykonane są z elementów powstałych wskutek cięcia papieru przy powstawaniu wcześniejszych serii. To odrzuty, odcięte, „kalekie” odłamki, które pieczołowicie zebrane przez Patrycję stają się teraz pierwszoplanowymi bohaterami kilku kompozycji.

Fragmenty postaci, które stoją na formie będącej właściwie jednoznacznie siedmioramiennym świecznikiem, wpatrzone w górę, w pustkę tła-nieba. Jest to pustka, której, będąc nawet trójwymiarowymi osobami, nie jesteśmy w stanie jednoznacznie zrozumieć — dla jednych niepokojąca, czy wręcz przerażająca zagadka, dla innych zaś wizja przynosząca pokrzepienie. Można pomyśleć, że wpisane w płaskie formy liter figurki dzieci stanowią krańcowe zobrazowanie podporządkowania jednostki ludzkiej jakiejś nadrzędnej idei. To przecież właściwie już tylko czysta dekoracyjność, klarowne projektowanie, typografia, w której pytania z dziedziny etyki wydają się śmieszne i nieadekwatne. A jednak jest w tych dziecięcych postaciach coś, co daje pożywkę do takich właśnie, wkradających się początkowo nieśmiało, pytań. I jeszcze coś innego: jakaś beztroska witalność poddanych gimnastycznym układom ciał, która — pomimo wszystko — nie pozwala odczytać ich jednoznacznie. Dynamika oraz zatrzymana niegdyś w kadrze nieokiełznana ruchliwość ludzkich postaci nadają tym kompozycjom trudną do uchwycenia energię, którą możemy odczytać jako potencjał zmian. Piętrzące się w kłębowiskach ciała dzieci mają w sobie ostatecznie jednak coś raczej ze świetlistej atmosfery ula.

Obraz pozornego chaosu pszczelego królestwa, które jest w istocie doskonale zorganizowaną, hierarchiczną strukturą, mógłby zaprowadzić nas z powrotem do punktu wyjścia. Jest nim rok 1955, kiedy to społeczeństwa Europy, którym właśnie udało się pokonać jeden z totalitarnych systemów, podnosiły się z gruzów wojny, aby budować przez najbliższe dziesięciolecia mit kapitalistycznej potęgi. Jesteśmy jednak na terenie Niemieckiej Republiki Demokratycznej, czyli w miejscu, które przez kolejnych czterdzieści lat będzie znajdować się pod władzą komunistycznego kraju o polityce nie mniej agresywnej od tej kultywowanej w faszystowskich Niemczech. My zaś patrzymy na to wszystko z perspektywy naszego czasu, dwadzieścia pięć lat po wyzwoleniu pierwszych krajów spod władzy Sowietów i po zjednoczeniu Niemiec. A także z perspektywy porażki kapitalizmu. Jest coś dziwnie optymistycznego w tych kolażowych kompozycjach, w których główną rolę grają małe sieroty wycięte zupełnie z pierwotnego kontekstu, uwolnione od spętań historii, czasu i miejsca. Z radością zapełniają nowe terytoria i kontynuują zabawę. Bo takie właśnie są dzieci, trochę zwierzęce, a trochę boskie.

* * * * *

Pewnego razu, gdy byłam małą dziewczynką, zostałam pod opieką babci. Moi rodzice, młodsi niż ja jestem teraz, wybierali się na imprezę. Kiedy wychodzili, matka powiedziała: „Dzisiaj jest w telewizji wspaniały film! Nazywa się The Wall i musisz go obejrzeć!”. Oglądałam go razem z babcią, przerażoną i próbującą mi to uniemożliwić: „To nie jest film dla dzieci! Nie powinnaś tego oglądać!”. Nie potrafiła jednak najwidoczniej odeprzeć argumentu autorytetu rodziców, którzy „kazali obejrzeć”, bo wytrwałyśmy do końca. I chyba jednak nie z powodu tego posmaku kontrowersji, to, co wtedy zobaczyłam i usłyszałam, znalazło ważne miejsce w mojej pamięci i wyobraźni. Myśląc o tym z perspektywy lat, film ten wydaje się jedną z ważniejszych rzeczy, które mnie ukształtowały.

„All alone, or in two’s,
The ones who really love you
Walk up and down outside the wall.
Some hand in hand
And some gathered together in bands.
The bleeding hearts and artists
Make their stand.
And when they’ve given you their all
Some stagger and fall, after all it’s not easy
Banging your heart against some mad bugger’s wall”3.

(1) Pełen tytuł niemieckiego oryginału brzmi Kinderturnen Eine Übungssammlung in Bildern über die Verwendung der Turn- und Gymnastikgeräte im Kindergarten, zaś polskiego wydania Gimnastyka dziecięca. Zbiór ćwiczeń w fotografiach ilustrujący zastosowanie przyrządów i przyborów gimnastycznych w przedszkolu.
(2) Zob. http://www.livingggood.com/inspiration/arnold-schwarzenegger-the-mind-important-body/
(3) Fragment słów piosenki Outside the Wall brytyjskiego zespołu Pink Floyd, która pochodzi z płyty The Wall wydanej w 1979 roku. W zrealizowanym w 1982 roku przez Alana Parkera filmie wykorzystano dłuższą i nieco zmienioną wersję utworu. W takiej postaci został on wykonany podczas koncertu The Wall Live in Berlin, który odbył się na Placu Poczdamskim po zburzeniu Muru Berlińskiego dnia 21 lipca 1990 roku z inicjatywy Rogera Watersa.

Tekst pochodzi z książki KINDERTURNEN. ALTERNATYWNA GIMNASTYKA DZIECIĘCA. ZBIÓR ĆWICZEŃ W 101 ODSŁONACH I 19 ROZDZIAŁACH autorstwa Patrycji Orzechowskiej, JAMI Issue i Gdańska Galeria Miejska, Gdańsk 2015.

All rights reserved